Słowo abp. Adriana Galbasa do świata górniczego wygłoszone w Akademii Muzycznej w Katowicach 1 grudnia 2023:
Kościół chce być na Śląsku
Szanowni Państwo,
cieszę się, że mogę uczestniczyć, po raz pierwszy jako biskup katowicki w oficjalnych uroczystościach barbórkowych. Jako człowiek „stąd”, ze Śląska, z „czarnego Śląska”, a dokładnie z Bytomia, mam żywe wspomnienia z dawnych barbórek. Dla mnie ich oczywistą częścią były wczesnoporanne przemarsze orkiestr górniczych przez Karb, w którym spędziłem dzieciństwo, a potem przez Szombierki, gdzie chodziłem do szkoły. To oczywiście także pierwsza górnicza czapka z tektury i z bibuły. Jasne, że każdy w przedszkolu chciał mieć czapkę sztygara. To także śpiew śląskich pieśni o górniku spod Bytomia, co wydobywo wyngiel każdego dnia, to uroczystości jak ta, na których obowiązkowo było pół mojej rodziny. Niektórzy pracowali na kopalni, niektórzy przy kopalni.
Ale to także śląska codzienność; rytm życia związany z kopalnią, jakby odmierzany przez wycie kopalnianych syren. To także tąpnięcia, po których zaraz przychodziło natarczywe pytanie: kaj zaś pizło?
I śląska pobożność, z której dwa elementy szczególnie zapadły mi w pamięć: ostatnie niedziele maja w Piekarach i każda niedziela w małej kapliczce obok osiedlowego bloku, w którym mieszkaliśmy. W Piekarach były długie płomienne kazania bp Bednorza, w których dopominał się o prawa ludzi pracy, o wolne niedziele, mówił do nich, o nich i za nich, wołał o sprawiedliwość i miłość społeczną. W kapliczce obok mojego domu nie było kazań. Msza była o 5.00 rano. Miała być krótka, żeby górnicy zdążyli na poranną szychtę, choć była niedziela. Kapliczka była zawsze pełna.
Tych wspomnień jest oczywiście więcej; gdy w szkole pani nie pozwoliła nom godać po ślonsku, gdy na urodzinach bliscy chwalili się co się im zaś udało kupić na kartę „G”, albo gdy przyjeżdżała ciotka z Reichu, z pomarańczami pachnącymi słońcem, z lukrecją i miśkami i z przesłaniem, że dobrze zrobiła, że stąd wyjechała, bo nie ma się co marasić za byle… i tu też było słowo na „g”.
No i jeszcze, gdy w ósmej klasie zastanawiałem się, czy aby nie pójść do Technikum Górniczego, ostatecznie wybrawszy samochodowe.
Tych wspomnień jest dużo, dużo więcej….
Potem wyjechałem stąd na prawie 40 lat. Nie było barbórek. Były z tą ziemią różne związki. Jak w tangu. Raz byliśmy bliżej, raz dalej, ale zawsze razem.
Teraz jestem znów tutaj. W domu. Widzę jak Śląsk się zmienił. Na lepsze i nie na całkiem. Widzę ile tu nowoczesności, pędu, kolorów, gdzie zielony zastąpił szary, ile tu życia i ile szans, ile nowych energii, dobrej transformacji, nie tylko technologicznej.
Ale byłem też niedawno w pewnej dzielnicy, pewnego śląskiego miasta, która żyła kiedyś odżywiana przez żywicielkę. Żywicielkę pogrzebano. Zostało tylko stalowe widmo z martwym kołem wewnątrz, z familokami, w których żyją bezradne dzieci matki, odżywiające się tanią kiełbasą i chlebem, a często także nadmiernym alkoholem. Puste chlewiki na króliki stoją do dziś na placach przy tych familokach. Służą do sikania. Mroczne, straszące jamy. Gdy zapytałem ósmoklasistów, mieszkańców tych familoków: co chcecie robić po szkole, odpowiedzieli natychmiast, przeciągle i zgodnie, jakby tę odpowiedź ćwiczyli od lat: niiiic.
To też jest dzisiejszy górniczy, bo przecież nie „pogórniczy” Śląsk.
Nie chcę być blisko tego. Chcę być w tym! Kościół na Śląsku chce być w tym. W tym świecie, w tych sprawach, w tych problemach. Chce iść razem, by pomóc człowiekowi. Nie, by wyskubać państwową kasę. A jeśliby otworzył po nią rękę, to po to, by tę kasę zaraz wydać nie na siebie, ale na sieroty po świętej pamięci żywicielkach z tej i z innej dzielnicy, tego i tamtego miasta.
Kościół chce być przy górnikach, gdy zjeżdżają pod ziemię, myśląc – jak w szlagierze - o żonce i słoneczku, co na wiyrchu lśni, i gdy wracają na wiyrch. I gdy już nie zjeżdżają, stając się młodymi emerytami. Kościół chce być też przy rodzinach tych, którzy już nigdy nie wyjadą, choć zjechali: ludzi z Pniówka, z Zofiówki, a ostatnio z Jaworzna. I chce być obecny w myśleniu o nowoczesnym, przyszłym Śląsku, który oby jeszcze bardziej był dla ludzi, a nie tylko dla technologii.
Dziś, chyląc czoła przed górnikami i dziękując za pracę tych, co na co dzień są koło górników, proszę Boga o błogosławieństwo. Dla Śląska, dla mojego Śląska, dla świata górniczego i dla każdego górnika. Niech Pan nieba, ziemi i podziemia zawsze was strzeże i wam pomaga. Niech wam po prostu szczyńści.
„Szczyńść Boże”.
+ Adrian J. Galbas SAC